Ponieważ urodziny już tydzień za mną wspominam je bardzo miło, ale nie obejdzie się bez pochwalenia prezentami po małej imprezie, podczas której pierwszy raz od roku czasu mogłam się znowu wytańczyć ;)
Prócz słodkości, jakimś cudem trafionych (ponieważ wiśnie w likierze są jednymi z niewielu słodkości sklepowymi, którymi nie pogardzę), alkoholowych trunków, kolorowego bukietu... dostałam śliczną kartkę, ręcznie robioną, której ozdobą się zachwycam, szczególnie tekstem zamieszczonym w ozdobie, ponieważ jest mi po części bliski... przypadkiem! Ale to zostawię dla siebie.
Ale i tak fenomenem jest inny prezent, a mianowicie zegarek. I chociaż w pokoju jeden zegar widnieje na mojej ścianie, to i tak dla tego znalazło się miejsce, a to ze względu na... jego kocią naturę ;)
Ciężko sprawić, aby zabrakło miejsca w moim domu dla jeszcze jednych kocich uszu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz