O jeden dzień spóźnił mi się Halloween, ale, że jeszcze nie było nic straconego, to z pierwszym dnie listopada przywitałam dynie!
Zacznę od moich nowych mieszkańców, ale tylko na chwilę... mianowicie Heniek...
I bezmózgi i zezowaty Franek...
No ale jak wiadomo, zrobienie lampionów z dyń nie może kończyć się marnotrawieniem ich wnętrza. Tak też z owego wnętrza powstały dwie pyszności. Po pierwsze przepyszna słodko-ostra zupa dyniowa mojej rodzicielki, która przez przypadek wyżyła się dzięki niej artystycznie na talerzu, podając zupę oczywiście!
Dla tych co nie widzą, na talerzu z zupą, jogurtem narysowana jest po prostu dynia. A żeby przypadkiem dyni nie było za mało, uprażone pestki z dyni zamykają ów artystyczne przedstawienie ;)
Ale dynie były dwie. I z drugiej postanowiłam zrobić to samo co rok temu, czyli... babeczki dyniowe. Ale! Według innego przepisu, przecież trzeba iść do przodu i próbować nowych rzeczy. I tak powstały babeczki.
Dokładnie wyszło ich 36. Ale jak łatwo się domyśleć, od wczoraj do dzisiaj tak około połowy już nie ma ;) Zawsze to już tak jest, że jak coś się upiecze w domu, a już jak w dużej ilości, to z przeznaczenia na parę dni znika w parę godzin - uroki domowych wyrobów!
Super są te lampiony:) a zupka i babeczki wyglądają zachęcająco.
OdpowiedzUsuń